Tuesday, August 9, 2011

Polityka migracyjna

Źródło: abc.net.au
Przyjaźń z drugim człowiekiem przed pełnym rozkwitem musi przejść przez wiele etapów, często bardzo mocno rozłożonych w czasie. Najpierw jest pierwsze poznanie, kilka kontrolowanych rozmów na neutralne tematy połączonych z konstatacją, że rozmowa na neutralne tematy z tym człowiekiem przynosi lepsze rezultaty niż zwykle, że ogólnie jest bardzo przyjemnie. Potem kształtuje się większa nić porozumienia; tematy neutralne zaczynają ustępować osobistym lub abstrakcyjnym. Zmienia się też język, kształtuje się pewna wspólna forma, konwencja: pojawiają się wspólne skróty myślowe, wspólne anegdoty, do których przywołania wystarcza kilka słów. Padają słowa, które skierowane do innych ludzi mogłyby być towarzyskim samospaleniem, a między wierszami pojawia się wzajemna troska, więź emocjonalna. Tak to się rozwija - czasami kilka miesięcy, czasami kilka lat - aż w końcu znajomość osiąga wreszcie pułap przyjaźni.

Przeważnie jednak - i całe szczęście, bo mieć zbyt wielu przyjaciół mogłoby się okazać destruktywne - znajomości zatrzymują się na którymś etapie wcześniej.  Często mylnie nazywamy przyjaciółmi ludzi, którzy są naszymi friendsami, czy też (jeżeli odrzucić barbaryzację języka) kolegami. To ludzie, z którymi dobrze nam się spędza czas i z którymi nieźle się porozumiewamy, ale to nie są ludzie, którym - że posłużę się pewnym antycznym przypadkiem - nie zapiszemy w testamencie nic a których jeszcze obarczymy obowiązkiem zrobienia nam godnego pochówku i opieki nad osieroconą rodziną wiedząc, że nie będzie to niczym dziwnym i że druga strona zrobiłaby bez wahania to samo, że to największy akt zaufania.

Widzę w polityce migracyjnej opartej na multikulturalizmie potężny szkopuł, mianowicie ignoruje te dość proste i banalne mądrości, które wysmarowałem powyżej a które łatwo da się przełożyć na grunt narodowy. Bo czy tego chcemy czy nie, czy fenomen narodu jawi się nam jako wartość dodatnia czy nie - musimy zaakceptować (a przynajmniej przyjąć do wiadomości), że jak Europa długa i szeroka jesteśmy wytworem systemów edukacji, które zaszczepiają nam silną tożsamość narodową. Nawet jeżeli część tej tożsamości wypieramy, to przeważnie pozostaje nietkniętym przywiązanie do miejsca, do naszego swojskiego "tutaj". Skonstruowane w innych czasach, mające na celu dać nam motywację do obrony terytorium gdyby pojawił się nawet najlepszy i zmieniający wszystko na korzyść najeźdźca.

Wystawmy sobie teraz, że mamy sobie swoje mieszkanie i nagle pojawia się w nim kilkoro totalnie obcych ludzi. Nawet jeżeli część z nich byłaby bardzo sympatyczna, nawet jeżeli w innych okolicznościach moglibyśmy się z nimi zaprzyjaźnić i powierzać im swój pochówek - w tej sytuacji zaczynamy mimo woli widzieć ich jak intruzów, którzy wdarli się do naszej twierdzy i zagarniają nasze dobra. Zaprzyjaźnienie się z intruzem i wrogiem, z kolei, to bardziej syndrom sztokholmski niż otwartość czy cokolwiek chwalebnego.

Z migrantami, jak sądzę, nie chodzi o to skąd przychodzą o ile nie ma jakichś silnych komplikacji historycznych. Chodzi o to, że przyszło ich za dużo i zbyt szybko. Polak, oczywiście, ma w Anglii pewną przewagę, bo też i Polska nie jest tak odległa i tak obca jak inne rejony - ale nie jest to przewaga wystarczająca, by zupełnie nie budził frustracji. Co najwyżej łatwiej jest go strawić i z racji wspólnych elementów kultury łatwiej mu się dostosować i dostosowywać do siebie innych.

Gdyby w tym, co rozumiemy jako nasz 'dom' pojawił się jeden obcy łatwiej byłoby pokonać stres i zacząć się dogadywać - albo ktoś z naszej "rodziny" by to zrobił i przekonał nas, że warto spróbować. Zarazem łatwiej byłoby zaakceptować kolejnego przybysza. Jeżeli jednak obudzimy się w towarzystwie sześciu zupełnie obcych osób to tuszę, że nawet najbardziej tolerancyjna i otwarta osoba prędzej czy później zaczęłaby kombinować jak można byłoby się ich pozbyć - może nawet z czasem zaczęłaby się w tym kontekście upodabniać do tamtej nieszczęsnej postaci z portfolio Jacka Fedorowicza. To jest całe moje zdanie - że polityka migracyjna była częściowo efektem dziwnej zbiorowej halucynacji ideologicznej a częściowo oparta o dziwne ekonomiczne statystyki lub miraż 'taniej siły roboczej, która zrobi swoje i odejdzie' jak to było z Turkami w Niemczech.  Zbyt mało uwagi, natomiast, poświęcono pewnym prostym mechanizmom, które łatwo mogą sprawić, że ukochane zielone PKB stanie się czerwonym PKB, a na rysunku symboliczny czarny chłopczyk z białym chłopczykiem zamiast trzymać się za rączki palą papierosy i okładają się po mordach przy akompaniamencie stukotu policyjnych pał o policyjne tarcze.

Mam nadzieję, że kiedy przyjdzie kolej na Polskę, to granice będą otwierane powoli i z rozmysłem, tak, żeby kolejni migranci przychodzili już na wyklepany przez obie strony grunt i żeby spięć było możliwie najmniej. A co mają zrobić te kraje, dla których już jest na to za późno i które muszą sobie poradzić z tym, że konflikt wewnątrz społeczeństwa coraz bardziej wymyka się im spod kontroli? Odpowiem uczciwie: nie mam zielonego pojęcia. Co wiem, to że politycy bezpośrednio zainteresowani też nie mają.

No comments:

Post a Comment