Tuesday, October 18, 2011

Odpowiedź na komentarz; skrócony manifest ideowy

Poświęcę tę notkę na udzielenie odpowiedzi na przytoczony poniżej komentarz, a ponieważ wchodzimy tu na grunt światopoglądu - przy okazji posłuży ta notka za swojego rodzaju manifest ideowy.


Żeby wyrazić swoją ideowość w sposób wystarczający potrzebowałbym przestrzeni, której blog nie może w żaden sposób dostarczyć. Nie jest to przekonanie przejawem pychy; sądzę, że zdecydowana większość osób zorientowanych politycznie lub filozoficznie doskonale zrozumie, co mam na myśli. Klikam w "publikuj" z bólem i wstydem.


Pozwolę sobie dla porządku podzielić oryginalny komentarz; wchodzi na różne tematy i czytelniej będzie, jeżeli udzielę odpowiedzi na konkretne akapity. Fragmenty komentarza oznaczyłem kolorową czcionką.


Jak można być w dzisiejszych czasach lewicowcem?
Jakie wartości to ze sobą niesie? Bo jak dla mnie żadne.


Zależy, jak rozumieć lewicowość. Problemem jest rzeczywiście fakt, że nikt nie troszczy się o to, żeby należycie zdefiniować "lewicę" i "prawicę", istnieje chaos pojęciowy. Z pewnym zakłopotaniem przyznaję, że przy popełnianiu skrótów myślowych sam się do niego dokładam. Popularnie nazywa się Palikota "lewicą", mimo, że w kwestiach gospodarczych zajmuje często liberalne stanowisko (np. płatne uczelnie, kwestie podatkowe). Tą samą plakietką obdarowuje się SLD, które takich rzeczy nigdy nie postulowało i postulować nie będzie. Podobne zamieszanie jest z "prawicą" - PiS to prawica, bo kojarzy się z kościołem i kwestiami narodowymi. Jednocześnie w kwestiach gospodarczych - co zresztą jest zgodne z ekonomiczną myślą Kościoła - PiS proponuje wiele rozwiązań "lewicowych". Zarazem mamy też JKM (lub "nową prawicę"), który to JKM, w telegraficznym skrócie, socjal proponuje zlikwidować a rolę państwa w życiu obywateli zredukować do minimum - de facto do kwestii bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego.



Sam czasami nazywam się "lewicowcem", chociaż tyle warta jest ta łatka, co nic. Jednak nie zawsze mam czas na to, żeby komuś pracowicie wyłuszczać swoje poglądy, a jeżeli powiem, że "nie da się mnie zaszufladkować" wyjdę na pretensjonalnego głupka. Z łatek "prawicowca" i "lewicowca" i stereotypów które się z tymi łatkami wiążą bliżej mi do lewicowca, więc zgrzytając zębami akceptuję. To zło konieczne.


Jak jest naprawdę? Ekonomicznie jestem gdzieś pomiędzy zwolennikiem ostrego interwencjonizmu a ordoliberalizmu. Niewidzialną rękę rynku traktuję jako sympatyczny konstrukt, ale sądzę też, że jeżeli nie silne państwo będzie interweniować, to zrobi to ktoś inny - na przykład korporacje i wielki biznes posiadający taką ilość kapitału, żeby móc na rynku rozdawać karty, a też i generować popyt i zasadniczo ingerować w potrzeby i wartości wyznawane w społeczeństwie. Jeżeli mam do wyboru silne - demokratyczne - państwo albo silny wielki biznes, to wolę państwo, bo może kierować się innymi kryteriami, niż zysk. Biznes z kolei w swoją naturę ma wpisane dążenie do rozrostu, konsolidacji i pomnażania kapitału. Naturalnym jest, że pieniądze dają władzę, ale sądzę, że do patologii doprowadza sytuacja, w której poprzez pieniądze osiągamy władzę po to, żeby robić jeszcze więcej pieniędzy. To błędne koło które sprawia, że wszystko przestaje funkcjonować - najpierw wolny rynek, potem społeczeństwo. Zostaje tylko żarło, kabona i stado świń.


Politycznie wierzę w dydaktyczną rolę państwa i zarazem wierzę w obywatelstwo. To czyniłoby mnie czymś pokroju republikanina, ale i wobec tej łatki jestem bardzo ostrożny. Generalnie sądzę, że państwo ma nauczać obywateli i starać się zapewnić im możliwie najlepsze warunki bytowania, za co obywatele mają chcieć działać na korzyść innych obywateli i samego państwa - czy wręcz to w pewnym sensie ich obowiązek. To się przekłada na wiarę w różne idee rozumiane jako typowo lewicowe, jak właśnie choćby solidarność, a też i partycypację. Nie akceptuję za bardzo współczesnego indywidualizmu, który postrzegam jako niszczący, marnujący ludzki potencjał. Życie człowieka, którego jedyną ambicją jest zarabianie pieniędzy po to, żeby je przejeść i obejrzeć kolejny meczyk swojego ulubionego klubu uważam, krótko mówiąc, za klasycznie idiotyczne i bezsensowne. Nie chodzi mi o to, by każdy był mężem stanu, ale by był wrażliwy i chciał działać na rzecz innych ludzi. Też i tych, których w ogóle nie zna. To może mieć różne przejawy - od zbudowania domku dla ptaków, po wymalowanie swojej klatki schodowej farbami, które zostały po remoncie, przez prowadzenie bloga, którego nikt nie czyta, kończąc na działalności politycznej. Nie podoba mi się wizja świata, w którym każdy sobie rzepkę skrobie, a jedynym celem skrobania rzepki jest jej zjedzenie. Taki świat prowadzi, sądzę, do upadku demokracji i wolności, a może i do upadku człowieczeństwa jako takiego.


Solidarność? Jeśli ma polegać na tym, że moje pieniądze mają być oddawane tym, którym się nie chce robić, lub aparatowi biurokratycznemu (lewicowość = więcej państwa, urzędników itp.) to odechce mi się pracować, więc nie będzie mi co zabierać. 

Solidarność w tym kontekście na tym polega, nie owijając w bawełnę, że bogatsi płacą za biedniejszych. Ciężko tutaj się spierać, bo to po prostu różnica w hierarchiach wartości; tu możemy się co najwyżej trochę pokłócić. Ja uważam redystrybucję dóbr poprzez nieliniowy podatek czy pracę nad socjalem za rzecz wręcz konieczną. Proponuję, żebyśmy tu po prostu zgodzili się, że się nie zgadzamy.

Obyczajowa? No to mamy już kraje zachodu. Jak komuś się nie podoba w "zaściankowej" i katolickiej Polsce to droga wolna. Ja jako katolik nie mam możliwości wyjazdu do katolickiego kraju, bo takiego faktycznie nie ma. Może to zły argument, bo masz prawo do życia w tym kraju w którym się urodziłeś i masz prawo dążyć do zmian rzeczy, które Ci się w nim nie podobają.

Co rozluźnienie obyczajowe i odejście od tradycji widać także po krajach zachodu. Mówi się o wychowaniu seksualnym. W kraju w którym jest go dużo (Anglia, a może i cała GB) odsetek małoletnich ciąż jest większy niż w Polsce. Jeśli to ma do tego prowadzić to brawo, tylko że to samo można osiągnąć nie dając większego prawa do aborcji, czego chcą lewicowy. 


Wychowanie seksualne czy krzyż na ścianach to dla mnie kwestie mało istotne. Jeżeli chodzi o to pierwsze, to nie mam nic przeciwko, ale jednocześnie widzę, że pogląd jakoby WS miało w cudowny sposób dokształcić młodzież co do poprawności zachowań jest zwyczajnie głupi. To przydatna i ważna wiedza, ale wychować dzieci mogą tak naprawdę jedynie rodzice. Warto skupić się nad tym, dlaczego tego coraz częściej - i w Polsce i na zachodzie - nie robią.


Co do kwestii aborcyjnych, to pan widzi tępego młokosa co to się nie zabezpieczył, ja widzę zgwałconą kobietę lub ludzi, którym przytrafił się wypadek. Wypadki chodzą po ludziach i dobrze jest mieć możliwość wyjścia z takiej sytuacji. 


Nie sprowadzajmy potencjalnej liberalizacji prawa aborcyjnego do wizji państwa, w którym aborcja jest traktowana beznamiętnie. Są różne sposoby na obostrzenie dostępu do aborcji tak, by każdy się dwa razy zastanowił zanim po nią sięgnie. Gdyby istniała rzeczywista publiczna debata na ten temat, to pewnie już dawno byśmy takie koncepcje znali, różne pomysły by krążyły - ale debaty nie ma. Politycy boją się tematu jak ognia, a publicyści wolą piętnować siebie nawzajem za taki czy inny stosunek do sprawy.


Akademicy - no właśnie, co z akademikami? Ja nie wiem, przypuszczam, że pan też nie wie. Przypuszczam, że było opublikowanych wiele prac na ten temat, przypuszczam również, że przechodzą totalnie bez echa podobnie jak olbrzymia większość pozostałych tworów akademii, co jest w dużej mierze winą samej akademii.


Ogólnie dla mnie lewicowość polega na braku odpowiedzialności za swoje błędne wybory i działania.
Wybrałeś złe studia po których nie ma pracy? Najłatwiej winić Państwo i zły kapitalizm! No i żądać pracy.
Zaciągnąłeś kredyt i nie masz go za co spłacać? Bo to złe i złodziejskie banki! A że ty byłeś głupi? Nie ważne.
Zaszłaś w niechcianą ciążę? Dawać prawo do aborcji! A że nie chciało się użyć gumki, tabletek itp.? 


Trochę zbyt jednostronne to spojrzenie. Mogę równie dobrze powiedzieć: prawicowość ogólnie dla mnie polega na braku odpowiedzialności za innych. Masz kupę kasy a sparaliżowany sąsiad głoduje? Niech się pieprzy i zdycha, niech jego żona haruje jak wół na niego i na siebie! Dzieciak z patologicznej rodziny ma problemy psychiczne? Co mnie to obchodzi, jak się nie będzie zachowywał to wsadzą go do pierdla i po krzyku! 



Nie tędy droga. Ludzie z różnych przyczyn znajdują się w złej sytuacji. Trzeba im pomóc, bo czasami sami sobie nie potrafią pomóc. Pewnie, że problemem jest nadużywanie cudzej szczodrości, ale to kwestia braku wychowania obywatelskiego i podejścia do państwa i socjalu jako dojnej krowy, dobra niczyjego - a to da się na pewno zmienić, tyle, że nikt jakoś nie próbuje. 
Co do złych studiów, złej pracy - pan, zdaje się, sądzi, że człowiek podejmuje racjonalne decyzje. Ja sądzę, że człowiek podejmuje decyzje na podstawie tych danych, które są mu aktualnie dostępne, a prawda jest taka, że większość licealistów nie ma pojęcia jak wygląda rynek pracy, nie ma pojęcia co chce studiować a jednocześnie wpaja się im, że "tylko po studiach dostaną robotę i w ogóle studia to musisz". W dodatku dochodzą do tego jeszcze emocje, no i marzenia, chęci, ideały. Czasami też brak wyobraźni. Może są ludzie, którzy w wieku osiemnastu lat potrafią doskonale zaplanować swoje życie tak, by było nieustającym sukcesem. Są też tacy, którzy tego nie potrafią, powiedziałbym nawet, że stanowią większość. 


Jeżeli ktoś zbłądzi sądzę, że moralnym obowiązkiem jest podać mu rękę, a nie kopnąć w tyłek i powiedzieć "spieprzaj, sam jesteś sobie winny". Swoją drogą, jestem w tym bardzo chrześcijański, nie sądzi pan? Pierwszy raz z ideą, że silniejszy powinien wspierać słabszego zetknąłem się czytając jako maluch "małą Biblię dla dzieci". Dalej, mimo odejścia od kościoła i wiary - co stało się nie za sprawą krytycznego podejścia do kwestii wiary a po prostu jej kryzysu i ostatecznie utraty - uważam Biblię za bardzo mądrą książkę a chrześcijańskie idee za w większości bardzo chwalebne. Zresztą, tutaj też wątek autobiograficzny ma swoją rolę: otóż gdybym nie uzyskał pomocy od innych ludzi i państwowych instytucji kilka lat temu, to teraz zapewne nie odpowiadałbym na pański komentarz, a wesoło wypoczywał w zgoła mniej atrakcyjnej formie kilka metrów pod ziemią. Ciężko w moim położeniu nie być zwolennikiem solidarności.


Nie próbuję tutaj pana przekonać, raczej staram się wyłuszczyć swój punkt wyjścia do dalszych rozważań. Jak pisałem, to różnica światopoglądowa i tę różnicę szanuję. W gruncie rzeczy wszyscy chcemy, żeby było dobrze, inaczej tylko rozumiemy dobro. To różnica z gatunku fundamentalnych, jednocześnie sama w sobie stanowi wartość dodatnią.

Lewicowość prowadzi do poprawności politycznej. Wg tolerancyjnych lewicowców człowiek może mieć różne poglądy, byle były właściwe. Już teraz szykanowani są ludzie, którzy mają inne poglądy niż "powszechnie akceptowalne". Jesteś przeciw zwiększeniu praw dla homoseksualistów? Jesteś homofobem. Powiesz, że we Francji istnieje problem z emigrantami? Uznany zostaniesz za rasistę, nawet jeśli są dowody, że wśród emigrantów wskaźnik przestępczości jest większy.
Powiesz, że masz przekonania prawicowe? Od razu zostaniesz wyzwany od mohera, pisowca i zacofanego debila, nie ważne, że do pisu jest Ci prawie tak samo daleko jak i do Palikota.
itd...

Wczoraj u Tomasza Lisa była rozmowa o krzyżu w sejmie. Jak tak mają wyglądać następne lata w polityce, to mi się słabo robi. To co robili przedstawiciele RPP było po prostu żałosne. Niby Profesor Środa nie dająca nikomu o przeciwnych poglądach dojść do słowa to autorytet lewicowców? Dziwie się, że nikt z widowni nie wrzasnął czegoś w stylu "zamknij mordę i słuchaj!". Biedroń i Leszczyński oprócz wyśmiewania i wysnuwania dziwnych wniosków z wypowiedzi innych także nie mieli nic ciekawego do powiedzenia. 


Z tym pełna zgoda, ale to raczej nie jest inherentna cecha lewicowości a po prostu cecha ludzi zacietrzewionych, czy inaczej - nie potrafiących rozmawiać. Mam mieszane uczucia do Krytyki Politycznej bo zauważam tam to, o czym pan wspomina. Wierzę w dyskusję i wierzę w możliwość osiągnięcia porozumienia, a zarówno ciskanie gromami przez Terlikowskiego jak i cyniczne ciemnogrody różnych lewicowych publicystów jakiekolwiek porozumienie uniemożliwiają - to są dwie strony tego samego medalu. Zwolennik liberalizacji prawa aborcyjnego? Morderca! Zwolennik większych praw dla gejów? Pederasta, zboczeniec, dewiant!



Sądzę, że w kraju powinno być komfortowe miejsce dla wszystkich. I dla gejów, i dla homofobów, dla ksenofili i dla ksenofobów. Grunt, żeby rozmawiać i dać innym się wypowiedzieć. Przestrzegać podstawowych zasad kultury. Tylko w mediach widzę tak chamskie zachowanie; na ulicy ludzie rozumni jakoś potrafią nie skakać sobie do gardeł z epitetami.


Jeżeli chodzi o partię Palikota wychodzę z założenia, że wpływają w korzystny sposób na równowagę sił. Proszę zauważyć, że jeszcze jakiś czas temu tematy homoseksualizmu, transwestytów, feminizmu itd. w ogóle nie były poruszane w mainstreamie - a ci ludzie potrzebują swojej reprezentacji i potrzebują czuć, że ktoś nad nimi w polityce czuwa. W tym Środa i Biedroń spełniają swoje funkcje, a Leszczyński to po prostu człowiek niskich kompetencji intelektualnych i raczej nic ciekawego do powiedzenia nie ma.
Jednocześnie liczę na to, że Palikot po czterech latach się spali, a jego miejsce zajmą inne ugrupowania czy inni posłowie. Innymi słowy: Palikot to klin, który wbił się w scenę polityczną. Po klinie, mam nadzieję, zostanie miejsce na ludzi w konstruktywny sposób reprezentujący swoje mniejszości i w odpowiedzialny sposób (czytaj - powolny i wyważony) liberalizujący obyczajowo kraj. Partia Palikota jest tak skonstruowana, że nie wierzę, by na dłuższą metę mogła być bytem politycznie korzystnym dla kraju.


Kończę pisać z niesmakiem, bo to wszystko strasznie ubogie - ale trudno. I tak wyszedł tasiemiec.

Monday, October 10, 2011

Po wyborach 2011

Wyniki z 93% lokali w zasadzie potwierdziły wyniki OBOPu.

1. Platforma zostaje w koalicji z PSLem. Trochę liczyłem na zamieszanie, które zmusiłoby Platformę do rozmów koalicyjnych z Palikotem; z drugiej strony, jakkolwiek byłby to znacznie ciekawszy scenariusz , byłby też groźny (w końcu mowa o "ciekawych czasach") - i dla Palikota (który jedyne jak mógłby w zasadzie na tym skorzystać, to wyczekać z rok czy dwa żeby z przytupem opuścić koalicję jako samozwańczy moralny zwycięzca, na przykład przy okazji cięć po przekroczeniu pułapu zadłużenia publicznego, które niechybnie nadejdzie) i dla Platformy. Następne, zapewne przyspieszone wybory w takim scenariuszu mógłby rzeczywiście wygrać, przynajmniej statystycznie, już PiS, co pewnie skończyłoby się kryzysem parlamentarnym, bo na samodzielne rządy nie miałby szans a nie wiem czy PSL byłby skłonny aż tak bezceremonialnie potwierdzać swój popularny przydomek. Chyba, że po powtórzonych wyborach, jako mężowie "ratujemy kraj" stanu wybierający mniejsze zło. Palikot w scenariuszu "odchodzimy z koalicji" zyskałby pewnie kilka procent, ale straciłby zdolność koalicyjną - jedynym potencjalnym partnerem byłoby SLD, które i tak potrzebuje przynajmniej jeszcze dwóch kadencji żeby w ogóle móc mówić o odbudowie.

2. Napieralski utonął. TVN24 donosi, że już podał się do dymisji. Ciekawe, kogo SLD teraz wysunie na lidera. W tej partii wyjadaczy jest bardzo dużo, nie zdziwiłoby mnie, gdyby decyzja o przywództwie w partii była podjęta już dawno temu. Stara gwardia raczej by się nie sprawdziła - może poza Kaliszem - ale jakiś nowy, młody przyboczny jest całkiem prawdopodobny. Przy okazji będzie można sprawdzić, jak ostatecznie po śmierci Szmajdzińskiego układają się siły w Sojuszu.

SLD powinno także zainwestować w quality control spotów wyborczych. Spoty takie (spot Lenart nie był w końcu jedynym z tego gatunku w historii partii) działają na wizerunek całego przedsięwzięcia. Gdybym był wojującą feministką chciałbym dać komuś w twarz za ten spot; jako samiec też chciałbym dać komuś w twarz za to, że w tak mało finezyjny sposób próbuje się grać na moim członku - członku, który zdaje się mówić to samo, co porucznik Borewicz.

3. Palikot wszedł z wielkim rozmachem. Przebił nawet summa summarum Samoobronę, która na swoje piętnaście minut kilka ładnych godzin musiała poczekać. Cieszę się bardzo, bo jakkolwiek sądzę, że RPP jest organizacyjnie, za przeproszeniem, w dupie - i 'punktowy' system przydzielania miejsc na listach zapewne ugryzie Palikota, za przeproszeniem, w dupę, o ile nie dokonał nieformalnej selekcji - to jednak ich obecność w parlamencie nada legitymizacji tematom i słowom, które jak dotąd były wypierane poza dyskurs publiczny.

66 posłów (RPP+SLD) to mała szansa na liberalizację obyczajów, ale oznacza dramatyczne umniejszenie szansy na powtórkę rzeczy tak mrożących krew w żyłach, jak niedawno odrzucony zdecydowanie niewystarczającą ilością głosów projekt drakońskiej ustawy antyaborcyjnej. Innymi słowy - chociaż ciężko będzie obyczajowo pójść bardziej na lewo, to zdecydowanie trudniej będzie pójść bardziej na prawo. Profit.

Plus olbrzymi za to, że nie widziałem nigdzie Dominika Tarasa.

4. PiS: na wschodzie bez zmian. Co tu dużo mówić. Sporym blamażem był słynny już Budapeszt, bo nie wiem co - poza fantastyczną kuchnią, naprawdę ładnym krajem i momentami pozytywnie egzotyczną urodą kobiet - możemy u Węgrów uznać za godne naśladowania czy ogólnie zazdrości. Całe szczęście dla JK, że w Polsce o węgierskiej polityce mówi się mało i że nazwisko "Orbán" niewiele mówi. Miałem nadzieję, że może Węgrzy jakoś ustosunkowali się do słów Kaczyńskiego, ale póki co jeszcze nikt tego nie zrobił. Népszabadsag i Népszava walnęły tylko zdawkowe informacje o wynikach, z czego ten pierwszy wykazał się lepszą znajomością polskiej polityki, bo wyników wyborów do senatu nie uznał za istotne. Swoją drogą trochę to smutne, bo przyspieszone wybory z 2007 były gęściej komentowane - może i u Węgrów powoli umiera sen o bratankach. Ale poczekajmy jeszcze.

5. PSL - po co o nich pisać.

Tak czy tak, wybory zakończyły się wynikiem dla mnie satysfakcjonującym, a wejście Palikota wzburzy  konceptem 'zabetonowania' sceny politycznej. To, że w istocie jest nazbyt zabetonowana to inny temat; wpadłem ostatnio na szaleńczy plan wysłania listów do różnych ważnych person z sugestią obniżenia progu parlamentarnego do 3% (lub nawet 2%) dla partii i 5% (lub 4%) dla koalicji. Nie spodziewam się sukcesu, ba, nie spodziewam się, żeby mi nawet odpowiedziano - ale skoro tylu wariatów pisze listy to co zaszkodzi jeden dodatkowy, w dodatku zawierający słowa "pluralizm", "demokracja", "idea", "reprezentacja". Konkretną treść listu i argumentację zamieszczę w kolejnej notce.